Eswatini (dawniej Suazi) to niewielki (o powierzchni zaledwie 17 tys. km²) kraj, graniczący z RPA i Mozambikiem. Jego ustrojem jest monarchia absolutna. Po uzyskaniu niepodległości w 1968 r. został podzielony na cztery regiony: Hhohho, Manzini, Lubombo i Shiselweni. Zawiera cztery strefy geograficzne, których wysokość zmniejsza się z 1800 m n.p.m. do 400 m n.p.m. Na zachodzie kraju występuje klimat umiarkowany, natomiast w środku i na wschodzie panuje klimat subtropikalny.
Eswatini było kolejnym etapem (po Krugerze) naszej listopadowej wycieczki. Planowaliśmy spędzić tutaj dwie noce i poświęcić jeden cały dzień na zwiedzanie. W dzień przyjazdowy skupiliśmy się na chłonięciu otaczających nas krajobrazów, natomiast na dzień wyjazdowy zaplanowaliśmy tylko przejazd do następnego punktu naszej wycieczki.
Do kraju wjechaliśmy przez przejście graniczne w Mananga, które było otwarte w godzinach 8:00-18:00. Po uregulowaniu opłaty wjazdowej (50 randów tzw. podatku drogowego „road tip”), ruszyliśmy na przygodę z tym spokojnym, acz o wiele bardziej dzikim od RPA afrykańskim krajem. Chociaż do zachodu słońca zostało tylko kilka godzin, a przed nami było dość sporo kilometrów, krajobrazy były tak fantastyczne, że ciężko było jechać szybko… Jeżeli portugalskie Azory nazywane są europejską Nową Zelandią, to Eswatini bez wątpienia zasługuje na miano afrykańskiej Nowej Zelandii 😉 Piękne, soczyście zielone góry z porozrzucanymi gdzieniegdzie dużymi głazami, pasącym się bydłem i typowymi okrągłymi afrykańskimi domkami…
Różnice względem RPA
Liczba okrągłych domów, w których ludzie mieszkali była zdecydowanie większa niż w RPA (zwykle na jedno domostwo przypadały 3 „okrąglaki”). Ponadto, nawet wiele „normalnych” (w naszym europejskim rozumieniu) domów poosiadało na podwórzu co najmniej jeden okrągły budynek (prawdopodobnie gospodarczy). Niesamowicie, że pomimo XXI wieku rdzenna tradycja budowania domów jest tu dalej tak szeroko praktykowana.
Kolejną różnicą względem RPA były wysepki autobusowe z przystankami. Praktycznie w całej środkowej i południowej części kraju, który przez pół roku był naszym domem, nie było ani przystanków autobusowych, ani wysepek dla autobusów. Kierowcy busów widząc idącą, lub stojącą grupkę ludzi po prostu zjeżdżali na pobocze i pytali czy chcą się zabrać. Ewentualnie ludzie machali na autobusy, aby te się zatrzymały (nierzadko na środku drogi…). Na drogach nie było rozkładów jazdy (przynajmniej takich fizycznych). Jedynie dworce autobusowe w większych miastach je posiadały. Czyżby takie małe Eswatini posiadało lepiej rozwinięty transport drogowy niż Republika Południowej Afryki? Nic bardziej mylnego, o czym się przekonaliśmy spotykając kolejne przystanki, z których lokalni zrobili sobie… miejsce na bazarki. Nadjeżdżające autobusy zatrzymywały się zwykle za wysepką, tamując niestety ruch. Na szczęście w tym liczącym niecałe 1,5 ml ludności poza stolicą jeździ mało samochodów, więc ruch się szybko odkorkowywał 🙂
Coś co nam bardzo przeszkadzało w trakcie jazdy był brak znaków drogowych. Na palcach można policzyć ograniczenia prędkości, które widzieliśmy, a przecież przejechaliśmy praktycznie cały kraj z góry na dół! Teoretycznie wiedzieliśmy, że np. w terenie zabudowanym obowiązuje 60 km/h, ale inni kierowcy jechali czasem i dwa razy szybciej, co nierzadko powodowało u nas niemałą konsternację… Radek starał się dostosowywać prędkość do innych kierowców, żeby nie tamować ruchu, ale na szczęście żaden mandat do nas nie przyszedł. Mamy tylko nadzieję, że mandaty w RPA nie dochodzą tak długo jak paczki z kontroli celnej do docelowego miejsca (prawie 2 miesiące!)
Co było fajne?
Warto też wspomnieć o tym, co nam się podobało w trakcie jazdy, a mianowicie o komunikacji między kierowcami. Na początku mijające nas samochody często mrugały nam długimi światłami. Zastanawialiśmy się o co może chodzić: światła mamy włączone, wszystko wydaje się być w porządku, a tutaj każda kolejna przejeżdżająca osoba nam mruga, nawet policja, co przecież u nas byłoby nie do pomyślenia! Naszą pierwszą myślą było „może chcą się przywitać”. Byliśmy białymi ludźmi na rejestracjach z Johannesburgu – od razu widać, że przyjezdni 😀 Po przejechaniu kilku kilometrów okazało się jednak, że na środku drogi spacerek urządziło sobie stadko krów. Grzecznie odczekaliśmy aż zrobią nam miejsce i ruszyliśmy w stronę naszego noclegu. Przed bydłem beztrosko spacerującym pośrodku drogi byliśmy ostrzegani jeszcze kilka razy 🙂
Tfutjana mount Resort
W czasie całej naszej listopadowej podróży nocowaliśmy w wielu fantastycznych miejscach. Jednym z takich miejsc było Tfutjana mount Resort, które zauroczyło nas tak bardzo, że postanowiliśmy o nim napisać. Znajduje się przy drodze MR9. Prowadzone jest przez skromnych, sympatycznych ludzi, którzy na każdym kroku od naszego przyjazdu zaskakiwali nas swoimi pomysłami w aranżacji tego miejsca.
Po pierwsze: jaskinie
Niewiele jest miejsc noclegowych mających w ofercie prywatne jaskinie. I to jaskinie, które oprócz tego, że są na szlaku wspinaczkowym na szczyt wzgórza (z widokiem na okolicę), to jeszcze we wnętrzu posiadają ławkę, na której można odpocząć i się zrelaksować.
Po drugie: niebo
Wieczorem drugiego dnia nasz gospodarz zabrał nas na szczyt wzgórza, na którym znajduje się ośrodek. Było to idealne miejsce zarówno do podziwiania walorów przyrodniczych okolicy jak i oglądania zachodu słońca, czy obserwacji powolnego pojawiania się gwiazd 🙂 Wracając (notabene już całkiem pod osłoną nocy) ze spaceru zatrzymaliśmy się na tarasie widokowym, z którego postanowiliśmy porobić kilka nocnych ujęć nieba. Efekty naszej pracy możecie zobaczyć w galerii.
Po trzecie: okolica
Trzeciego dnia rano, przed samym wyjazdem gospodarz zabrał nas na spacer po okolicy. Pokazał nam piękne formacje skalne, które zostawiła po sobie jedna z burz, które nawiedziły tamtejszą okolicę. Miejsce wprost księżycowe. Oprócz pięknego krajobrazu dowiedzieliśmy się również wiele ciekawych rzeczy o życiu w Eswatini.
Atrakcje
Dobrze dobrane noclegi są ważne w trakcie podróży, ale najważniejsze to zobaczyć wszystko co się chciało i nie żałować tego, co się pominęło 😉 Poniżej atrakcje, które zobaczyliśmy drugiego dnia naszego pobytu w Eswatini.
Mantenga Cultural Village
Mantenga Cultural Village to mini kompleks szesnastu chat, z których każdy ma swoje własne zastosowanie. Chatki zbudowane są z tych samych surowców, co były budowane kiedyś, czyli z drewnianych pali, trzciny, traw, skór itp. Oprócz chatek na miejscu znajduje się również restauracja oraz kompleks noclegowy (dla tych, których samo zwiedzanie wioski nie wystarczy 😀 ).
Nasza wycieczka do wioski kulturalnej Mantenga zaczęła się dość zabawnie, mianowicie od zgubienia się… Jak wspominaliśmy na początku, drogi w Eswatini są dość słabo oznaczone. Albo nie ma w ogóle znaków, albo tych znaków jest tyle, że człowiek się gubi. Na dodatek kraj ten odwiedziliśmy w czasie przebudowy głównej drogi (MR103) prowadzącej przez wszystkie miejsca, które planowaliśmy zobaczyć. Znużeni jazdą tam i z powrotem, odbiliśmy w jedną z bocznych uliczek, dzięki czemu trafiliśmy wprost do nieoznakowanego nigdzie wcześniej (a jakże!) centrum informacji turystycznej. Przemiła pani oprócz katalogu z opisem różnych atrakcji, restauracji i noclegów, dała nam również szarą gazetę z wydrukowaną mapą okolicy. Na mapie zaznaczyła w jaki sposób możemy dotrzeć do wioski (i pozostałych punktów, które chcieliśmy wtedy odwiedzić).
Pokaz tańców i zwiedzanie wioski
Dzięki licznym wskazówką pracownicy centrum informacji, bez dalszych problemów dojechaliśmy na miejsce. Po zakupie biletów i przyjeździe na docelowy parking, przewodnik ubrany w tradycyjny strój powitał nas słynnym „Yebo Nkosi” i zaprosił na pokaz taneczny. Faktem jest, że wioski kulturalne tylko demonstrują dawne życie, ale radość z jaką ci ludzie odgrywali swoje przedstawienie była tak autentyczna, że na szczegóły takie jak smartfony, klapki czy współczesne zegarki można było przymknąć oko 😉
Pokaz tańców zakończył się interakcją z widownią, a następnie przewodnik oprowadził nas po wiosce opowiadając o różnych aspektach dawnego stylu życia mieszkańców Suazi: zarówno tych społecznych jak i ekonomicznych czy też religijnych. Mieliśmy okazję poznać zastosowanie różnych pokazywanych nam przedmiotów czy też nauczyć się rozpoznawać który z z okrągłych domków służy jako kuchnia, a który jako sypialni. Dla ciekawych: rozpoznania dokonuje się na podstawie liczby sznurów wiązanych przed domem. Na koniec mogliśmy zakupić pamiątki od jednego z „mieszkańców” wioski.
Po wszystkim udaliśmy się na krótki spacer nad wodospad Mantenga, którego możliwość obejrzenie była zawarta w cenie biletu. Wodospad, jak to wodospad – ładny 😉
Godziny otwarcia i aktualne ceny biletów wstępu możecie sprawdzić tutaj.
Handcraft Market
Targ z pamiątkami poleciła nam kobieta pracująca w biurze informacji turystycznej, do którego trafiliśmy szukając drogi do wioski kulturalnej Mantenga. Na mapie zaznaczyła kilka miejsc, w których można kupić pamiątki, ale to targ określiła jako miejsce z największym wyborem i przystępnymi cenami. Na miejscu wybór faktycznie był bardzo duży, a sprzedawcy mili i chętni do rozmowy (i negocjacji). Przy zakupie pamiątek w krajach afrykańskich, w szczególności na terenach otwartych typu targi, czy markety, należy pamiętać, że podane ceny są zawsze zawyżone. Praktycznie każdy sprzedawca po pytaniu o cenę mówił kwestię „normalnie to kosztuje tyle i tyle, ale dla państwa specjalny rabat -20%”. Większy rabat był możliwy, ale trzeba było się wykazać umiejętnościami negocjacyjnymi. Z resztą, mało kto skusiłby się na kupno np. małego (neunikatowego) magnesu za 30 zł 😉
Mlilwane Wildlife Sanctuary
Najstarszy rezerwat przyrody na terenie Eswatini, położony w dolinie Ezulwini (nazywanej Doliną Nieba, z ang. Valley of Heaven) między Mbabane i Manzini. Na zachodzie graniczy z ogromnym, rozciągającym się na odległe wzgórza w kierunku południowym, lasem Usutu. Nazwa „Mlilwane” („Mały ogień” w języku suazi) pochodzi od licznych pożarów spowodowanych uderzeniami piorunów na wzgórzach Mlilwane. Wśród zwierząt, które można spotkać na terenie rezerwatu są hipopotamy, krokodyle, zebry czy też antylopy gnu. Na miejscu oprócz kempingów i noclegów typowych dla backpackers (których notabene ceny wcale takie backpackerskie nie są…) można również spędzić noc w tradycyjnych okrągłych domkach. Mając kartę Wildcard nie trzeba płacić za wstęp, ani opłaty konserwacyjne.
Do parku przyjechaliśmy zaledwie na 3 godziny. Ale te 3 godziny wystarczyło aby przypomnieć sobie, jak bardzo brakuje nam Krugera. Safari uzależnia, a widok zwierząt swobodnie poruszających się w swoim naturalnym środowisku znowu obudził w nas tęsknotę za minionymi dniami.
Po objechaniu kawałka i popstrykaniu zdjęć kolejnym zebrom i antylopom, udaliśmy się w kierunku kempingu. Na miejscu przywitał nas widok pary guźców wesoło biegających od śmietnika do śmietnika. Ludzie totalnie ignorowali dzikie świnie, jakby ich towarzystwo było nieodłącznym elementem pobytu w obozie. No cóż, w Krugerze to małpy latały między ludźmi, a tutaj guźce, jak widać – co kraj to obyczaj 😀
Obóz
Po krótkim spacerze po obozie znaleźliśmy (jedyną) restaurację z pięknym widokiem na leżące przy niej jezioro. Usiedliśmy i zamówiwszy jedzenie, oddaliśmy się kontemplacji otaczającej nas natury. Pomimo pięknego usytuowania restauracji i nie najwyższych cen, nie możemy jej polecić, ze względu na strasznie długi czas oczekiwania na jedzenie. Z ręką na zegarku czekaliśmy ponad pół godziny na makaron i kanapkę z kurczakiem. W międzyczasie Radek dwa razy musiał upominać się o zamówioną na samym początku kawę… Jedzenie w smaku było przeciętne, na dodatek o ile makaron był ciepły, to kurczak na kanapce był zupełnie zimny. Kelner widział nasze niezadowolenie, bo wyjątkowo nie podał nam rachunku i długopisu (aby dopisać kwotę napiwku), tylko od razu wbił cenę na terminal.
Po szybkim pożegnaniu z Pumbą i jego towarzyszem udaliśmy się do auta, a następnie z powrotem do naszego noclegu.
Godziny otwarcia, aktualne ceny biletów wstępu, dostępne aktywności i noclegi w różnych rezerwatach w Eswatini możecie sprawdzić tutaj.
Poniżej mapka z zaznaczoną trasą, którą pokonaliśmy tego dnia.
Jak już wspomnieliśmy na początku, trzeci dzień naszego pobytu w Eswatini spędziliśmy w drodze do następnego punktu naszej podróży. Z rana dodatkowo udaliśmy się jeszcze na spacer z naszym gospodarzem rozmawiając o życiu i historii mieszkańców Suazi. Z kraju wyjechaliśmy około południa, przez przejście graniczne w Mahamba (otwarte w godzinach 7:00-22:00).
Informacje praktyczne
Językami urzędowymi w Eswatini są angielski i suazi. Tylko dwa przejścia graniczne są całodobowe: Lavumisa/Golela (granica z RPA) i Mhlumeni/Goba (granica z Mozambikiem). Pozostałe otwarte są zwykle od 8 do 16/18. Wiza dla Polaków nie jest wymaga, jednakże na przejściu granicznym pobierana jest opłata za możliwość wjazdu samochodem w wysokości 50 randów (tzw. „road tip”). Po zapłacie otrzymuje się potwierdzenie, że dany samochód może jeździć po drogach, które należy trzymać w widocznym miejscu. Ruch jest lewostronny. Przy kontroli policyjnej wystarczy okazać międzynarodowe prawo jazdy. Na drogach należy uważać na wbiegające znikąd kozy i krowy, o których często inni kierowcy ostrzegają za pomocą kilkukrotnego mrugnięcia światłami.
W kraju mało jest znaków drogowych, dlatego należy pamiętać, że w w terenie zabudowanym teoretycznie można jeździć do 60 km/h, na drogach krajowych 80 km/h, a na drogach szybkiego ruchu 120 km/h. W praktyce rzadko który kierowca przestrzega tych ograniczeń, według zasady „cattle is the limit”. Dlatego warto wypożyczając samochód w RPA zaopatrzyć się w międzynarodowe ubezpieczenie. Zwykle wypożyczalnie na prośbę klientów wystawiają certyfikat potwierdzający ubezpieczenie samochodu w krajach poza RPA.
Benzyna jest zdecydowanie tańsza niż w RPA, jednakże jest to PB 93, a nie 95. Chociaż walutą jest lilangeni, bez problemu można płacić randami (z przelicznikiem 1:1). Jeśli chodzi o gniazdka do prądu to przeważają trójbolcowe (takie jak w RPA) 220/240 V AC. Cały kraj znajduje się w obszarze malarycznym, dlatego przed, podczas pobytu i po, zaleca się przyjmowanie środków antymalarycznych. Religią dominującą w Eswatini jest protestantyzm. Katolicyzm stanowi niecałe 5% wszystkich religii, czyli jeszcze mniej niż w RPA. Na stronie jedynej diecezji w kraju na zakładce Parishes można znaleźć informacje o istniejących parafiach, w tym adres i porządek nabożeństw.